środa, 24 listopada 2010

Seminarium

Godzina dwunasta. Seminarium. Wysoka frekwencja jak zwykle, w porywach chwilami nawet do dwóch ludzi na tydzień. „Witam państwa” – odzywa się basistym głosem długowłosy jegomość siedzący na końcu owalnego stołu. Lekki, jakby nieśmiały uśmiech rysuje się na jego szczupłej twarzy, – „Więc co Pan ma mi dziś do powiedzenia.” Przemówił. Lekko zdumiony budzę z letargu, czyżby to mnie właśnie o mnie chodziło, przecież miałem być na końcu! Panna Mierzejska trąca mnie swym bystrym spojrzeniem, i czuje się wręcz oślepiony blaskiem światła odbitym od grubych soczewek jej binokli.
Tak to muszę być ja, wypadałoby coś powiedzieć. Zaczynam mówić i nagle robi się dziwne, jakaś siła zaczyna zalewać małe pomieszczenie. Szyby nagle pękają, a do wnętrza pokoiku wskakują wojowniczy Mohikanie. Zaczynają grać na bębnach i głośno ryczeć, jedni strzelają z łuku, drudzy tańczą przy właśnie rozpalonym ognisku. Robi się bardzo głośno, krzyczę do człowieka naprzeciw mnie, ale chyba mnie nie słyszy. Jest po prostu za głośno. Do tego syreny czerwonych samochodów, które nie wiadomo, w jakim celu, w trakcie tak ważnego spotkania zaczęły sobie parkować tuż obok nas. Kawaleria uzbrojona w bagnety, zaczyna mierzyć w stronę dzikusów, zaraz oddadzą strzał, zaraz będzie koniec! – „Dziękuje państwu to już koniec…” – jegomość w czarnym odzieniu, w ułamku sekundy ucisza zamęt.

Wychodzimy wszyscy jakoś dziwnie spokojni, drzwi się zamykają. człowiek w ciemnym płaszczu zostaje w środku z kawą i teczką. Kurtyna opada.

Co się z nim stało?
Co prawda widziałem jego brata bliźniaka, jest kilka minut po zajęciach. Stoi na zewnątrz i pali fajkę, ale podobieństwa jakoś nie zauważam..

Brak komentarzy: