wtorek, 23 listopada 2010

Dzień jak co dzień....

Dziś jest deszczowo, wróciłem ze szkoły. Było nudno, nic ciekawego się nie wydarzyło. Na początku wykład z symulakrum, jak co tydzień pani Gutenberg wlewała w nasze uszy i nozdrza swoje mroczne wizje świata przyszłości. Niektórzy nawet słuchali. Z lekkim poruszeniem i uśmiechem na ustach, chwytając wątek porywającego wykładu, porozumiewawczo stawiali swe tezy. Tak by nie zboczyć z toru, nie uronić ani kropelki ważnej wiedzy, niezbędnej do egzystencji w życiu. Cóż, bowiem wiedzieć trzeba o światach alternatywnych?

Potem była przerwa - wielka, mroczna przepaść dzieląca wykłady. Poszedłem kupić sobie czarną kawę, wsypałem do niej trzy łyżeczki białego cukru tak, by patrzeć jak w niej tonie i marnieje. Zapada się w gęstą toń espresso. Pani Radosna ze sklepiku mrugnęła do mnie, wtedy przeszedł mnie straszliwy dreszcz, uczucie bliskie stanowi, gdy konasz.

Pomiędzy stolikami tkwił pewien człowiek zakładam, że to Pustelnik (zwykle nic nie mówi, dużo czyta mrocznych opowieści) Myślę to mędrzec, sam boje się do niego odezwać. Nie jestem obyty w czarnej magii a uroków się boję. Poznałem tylko zaklęcia paladyna na czterdziestym poziomie, nie mam prawa przemawiać do rycerza śmierci.

Wykład z czarno-białego kina bardzo mnie zaciekawił, pani Drewniarska zalała nas mrokiem, po czym rzuciła na ekran straszne obrazy. Widziałem człowieka na wielkim pustym polu, było bezkresne a on sam z ziemniakiem w dłoni, wygłaszał wielkie słowa. Myślę sobie, co taki człowiek robi z broną na brudnej ziemi, nie kosztuje on nigdy życia. Nie był w słonecznej Arizonie, ani nie bawił się radośnie w barze Pod Trupkiem. Była też żółta długa wstęga zwisająca z żyrandola, lep ozdobiony ćwiekami czarnymi jak muchy. Zrobiłem się głodny, projekcja się zakończyła. 

Brak komentarzy: